niedziela, 17 lutego 2008

Masło jak margaryna

Dawniej wszystko było ułożone. Było masło (o ile dowieźli), o którym mawiano, że szkodzi zdrowiu, ale była też margaryna, o której mawiano znacznie gorzej, bo utwardzanie tłuszczów roślinnych powodowało, że bardzo szkodziły człowiekowi. W latach 90-tych nagle zaczęto reklamować nowe, zdrowe margaryny, które były smaczne i nawet wyjęte wprost z lodówki dobrze się rozsmarowywały. Sprzedaż margaryn wzrosła kilkudziesięciokrotnie. Jednak masła otrząsnęły się z szoku i przystąpiły do kontrofensywy: miały być mimo wszystko zdrowsze, bardziej naturalne i smaczniejsze od margaryn. Szala znów się przechyliła.
Po kilku latach zmagań ustaliła się równowaga, w której – jeśli ktoś chciałby wybrać produkt jednoznacznie lepszy – miałby dylemat. Paradoksalnie sytuacja ta jest najwygodniejsza dla producentów i dla konsumentów, najwięcej zaś kłopotów mają spece od wizerunku produktu. Ich dylemat polega z grubsza na tym, jak opisać produkt do smarowania, by nie nazwać go z góry masłem lub margaryną. To znaczy, by tak skołować zwolenników jednego z rodzajów tłuszczu, aby kupili oni produkt nie do końca określony, byle nie sterczeć w sklepie, rozczytując, co takiego trzymają w dłoniach. Walka na opakowaniach toczy się o ludzi, którzy wprawdzie woleliby smarować pieczywo margaryną lub masłem, ale jeśli się pomylą, to nie będą składać reklamacji. Zauważmy przy tym, że reklamy maseł i margaryn praktycznie zniknęły z telewizji – to świadczy o marginalności sporu (bo przecież tłuszczów do smarowania używa prawie każdy!).
Inspiracją do tego wpisu było znalezienie w lodówce trzech różnych tłuszczów do smarowania. Najbardziej jednoznaczny przekaz był na opakowaniu Rolmleczu, jest tam bowiem napisane: „mleczny tłuszcz do smarowania, śmietankowy, stołowy.” Obok zaś, by uniknąć wątpliwości, dopisano: „nie zawiera tłuszczów roślinnych”. Czyli wszystko jasne. Poza tym... skoro nosi się w nazwie zakładu cząstkę „mlecz”, to nie ma co się wygłupiać, prawda? Niemniej projektant opakowania nie zdecydował się na jednoznaczne nazwanie produktu masłem. Większą zagadką jest opakowanie z firmy Raisio. Dostajemy do rąk „Gogreen, Omega 3 i 6”. Z wieczka dowiemy się też, że dbamy o serce i dostajemy najlepszą proporcję kwasów omega 3 i 6. Z boku przeczytamy, że smarowidło jest bez cholesterolu i bez laktozy – to drugie wszystko wyjaśnia, ale trochę zawile. A na spodzie... Tam przeczytamy „tłuszcz do smarowania 50%”. Z boku, drobnymi literami, dopisano: „Produkt roślinny o zmniejszonej zawartości tłuszczu”. Uff...
Panują czasy nieokreśloności. Produkty homogenizują się, stają się podobne, a liczy się nazwa, opakowanie, zręczny slogan, który przyciągnie uwagę klienta. Drugorzędny staje się smak, zapach, konsystencja czy rzeczywisty wpływ na zdrowie. Trochę szkoda, ale skoro nie tracimy na to wpływ, to przynajmniej obserwujmy z uśmiechem. Rywalizację trzech produktów (by nie rzec – gracji) z lodówki wygrał zdecydowanie ten trzeci. Oto zakłady przemysłu tłuszczowego MR z Warszawy produkują coś, co nosi nazwę „Masło roślinne”, pod spodem doczytamy, że jest to „margaryna do smarowania pieczywa i innych celów kuchennych.” Państwo poloniści – pora znów modyfikować słownik.

Brak komentarzy: