sobota, 2 lutego 2008

Harcerze i zuchy

Pielęgniarki protestujące latem ubiegłego roku pod Kancelarią Premiera skarżyły się, że ich telefony komórkowe są zagłuszane, przez co mają utrudniony kontakt ze światem. Na ogół żalenie to wywoływało uśmiech politowania, bo któż miałby prowadzić z nimi tak idiotyczną walkę. Po co? Okazuje się, że to prawda: BOR zagłuszało telefony pod kancelarią. Akcje takie zleca Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji, więc winę zrzucono na ówczesnego ministra Janusza Kaczmarka. Jednakże pozostaje pytanie: po co to robiono??? Dla mnie najbardziej logiczne tłumaczenie brzmiałoby: „żeby ośmieszyć pielęgniarki” (co zresztą miało miejsce, bo ich zarzut wyglądał śmiesznie, poza tym wielu ludzi krytycznie patrzyło na ten protest i białe miasteczko). Takich tłumaczeń jednak nikt z byłego rządu chyba nie wysuwa...? Zamiast tego słyszę, że BOR miał taki obowiązek w ramach ochrony Rady Ministrów albo że pielęgniarki okupujące budynek nie miały prawa się komunikować.

Dodatkowy problem (a może główny!?) jest taki, że do zakłócania komórek użyto silnego promieniowania, które mogło być szkodliwe dla pielęgniarek. Narażono więc je na utratę zdrowia. Ale skoro komórki szkodzą, to może uniemożliwienie korzystania z telefonów przyczyniło się właśnie do ochrony zdrowia? Jak to zmierzyć? Najlepiej byłoby porównać tajemnicze promieniowanie zakłócające z promieniowaniem komórki i zbadać, które bardziej lasuje mózg.

Są to jakieś bzdurne zachowania z pogranicza zuchostwa i harcerstwa. Wizję tę dopełnia obraz Zbigniewa Ziobry tłukącego zapamiętale młotkiem w laptop, żeby usunąć niewygodne dane. Przyłapany, mówi: „A co, nie wolno mi swojego laptopa tłuc?” Przypomina Kargula i Pawlaka z „Nie ma mocnych”, którzy na polowanie partyjnemu dygnitarzowi podstawili jako dzika wysmarowaną pastą świnię. Kiedy mistyfikacja się wydała, sztorcowany Pawlak mówi naburmuszony: „Kto mi zabroni z pastowanym kabanem po lesie chodzić, a!?”

Zobaczyłem niedawno w programie publicystycznym satyryka, a obecnie posła, Tadeusza Rossa. Siedział w towarzystwie dwóch innych posłów, nie satyryków, i był najpoważniejszy z nich. Może gorzej się czuł, to starszy człowiek. Jest jednak w byciu politykiem coś, co tłumi poczucie humoru i dystans do siebie ludziom normalnie mającym obie te cechy. Wszedłszy do polityki, poczucie humoru stracił Jan Pietrzak, a wcześniej Janusz Rewiński w czasach, gdy był posłem.

Czasem chciałbym, byśmy specjalnie angażowali satyryków do polityki po to, by podnieść poziom humoru. Żeby zwolnić pozostałych polityków z misji bycia błaznami, zgrywusami, wiecznymi zuchami. Niestety, ci pierwsi jako politycy tracą humor, a ci drudzy robią z siebie tylko pośmiewisko.

Brak komentarzy: